Żołnierze Wojsk Specjalnych pożegnali chor. Sebastiana Kinasiewicza, który w 2013 roku nie wrócił z wyprawy na szczyt Mountain Hood. Dziś w Warszawie odbył się symboliczny pogrzeb podoficera i świetnego fotoreportera, który kochał góry. Podczas uroczystości żołnierze z Jednostki Wojskowej NIL, w której służył Kinasiewicz, oddali salwę honorową.
„Zawsze można było na niego liczyć’’, „zarażał wszystkich swoim entuzjazmem”, „taki pozytywny wariat, wszędzie go było pełno” – mówili dziś o Sebastianie Kinasiewiczu koledzy, z którymi służył w wojsku. Przyjechali dziś do Warszawy, by go pożegnać. – My przyjaciele zawsze mogliśmy być pewni twojej bezwarunkowej przyjaźni. Pochylamy przed tobą sztandar twojej jednostki, o której mówiłeś, że ma być kwintesencja żołnierskiej służby. Niech ten symboliczny gest będzie pożegnaniem i podziękowaniem – mówił podczas uroczystości pogrzebowej pułkownik Mirosław Krupa, dowódca Jednostki Wojskowej Nil. – Na zawsze pozostaniesz w naszych wspomnieniach.
Smykałkę do armii Sebastian odziedziczył po tacie. Po mamie – artystyczną duszę. Te dwie tak różne pasje potrafił łączyć w codziennym życiu. A nie było to łatwe, bo zajęć ciągle mu przybywało. – Zawsze chciał odkrywać coś nowego, szukał nowych wyzwań i ciekawych przeżyć – mówi major rezerwy Piotr Jaszczuk, który służył z Kinasiewiczem w Dowództwie Operacyjnym. – Ciągle czymś się zajmował, jak nie robił zdjęć, to trenował sztuki walki, nie wiem skąd brał na to wszystko czas – dodaje st. chor. sztab. rez. Dariusz Lewtak. Znał Kinasiewicza z Combat Camery, zespołu reporterów, którzy z ramienia Dowództwa Operacyjnego, fotografowali i filmowali działania żołnierzy na misjach.
A wszystko zaczęło się, gdy Sebastian Kinasiewicz ukończył szkołę chorążych we Wrocławiu. Służbę rozpoczął w 1 Brygadzie Pancernej w Wesołej, później przeniósł się do Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu.
Pasjonował się fotografią, więc zaczął starać się o przyjęcie do Combat Camery. – Sebastian przysłał nam swoje portfolio. Były w nim różne zdjęcia, rodzinne, portretowe, pejzaże – wspomina podporucznik Robert Suchy, który był wówczas szefem zespołu. – Kiedy je zobaczyłem, od razu wiedziałem, że ten chłopak musi z nami pracować – dodaje.
I rzeczywiście, Kinasiewicz szybko wzmocnił ekipę Combat Camery. Często wyjeżdżał do Afganistanu, gdzie złapał kolejnego bakcyla – zainteresował się produkcją video. To właśnie tam zmontował jeden ze swoich pierwszych materiałów. – To było bardzo krótkie, ale bardzo dobrze zrobione wideo – mówi Suchy. Sebastian uwiecznił na nim lądowanie śmigłowca w bazie, wykorzystał też nagrania z kamery noktowizyjnej. – Od razu było widać, że miał nie tylko talent, ale też świetny warsztat – dodaje.
Mjr rez. Piotr Jaszczuk, który był przełożonym Kinasiewicza w Dowództwie Operacyjnym wspomina, że „nie było takich zadań, których Sebastian nie byłby w stanie zrealizować”. – Zarażał nas swoją kreatywnością, jego pomysły często wykraczały poza to, czym się zajmowaliśmy – mówi oficer.
Chorąży realizował nie tylko projekty poświęcone kontyngentom w Afganistanie, ale także ćwiczeniom, które odbywały się w Polsce. Dokumentował między innymi manewry Anakonda w 2012 roku, a także selekcję do Jednostki Wojskowej Formoza. Był z kandydatami na specjalsów w górach. – Po powrocie opowiadał mi, że chciałby tam służyć – wspomina Piotr Lisowski, niegdyś informatyk w Dowództwie Operacyjnym.
Nie bez powodu Kinasiewicz bardzo dbał o kondycję fizyczną. – Był w ciągłym ruchu, trenował sztuki walki, był świetnie zbudowany – mówi Dariusz Lewtak. – Cały czas powtarzał, że jest zapisany na jakieś zajęcia sportowe i że też powinienem trenować z nim sport. To go namówiłem na… paintball – śmieje się Lisowski.
Selekcję do wojsk specjalnych Sebastian przeszedł bez problemu. W czerwcu 2013 rozpoczął służbę w Jednostce Wojskowej NIL. Od razu został oddelegowany do Stanów Zjednoczonych, gdzie uczestniczył w szkoleniu z obsługi bezzałogowych statków powietrznych. – Był tym wyjazdem bardzo podekscytowany – wspomina Dariusz Lewtak. – Przez cały czas byliśmy w kontakcie. Wiedział że pasjonuję się motoryzacją, więc pewnego dnia przysłał mi zdjęcie quada i motocykla, jakie miał tam dyspozycji. „To którym dziś jeździmy?” – pytał.
Ale spotkać się już nie zdążyli. 11 sierpnia, Sebastian wziął czekan i raki i wyruszył na szczyt Mountain Hood. Wspinaczka była bowiem jego kolejną pasją. Będąc w górach, nie przestawał, rzecz jasna, robić zdjęć. – W tym celu kupił sobie nawet niewielki aparat z GPS – opowiada Lisowski. – Trochę się z niego śmialiśmy, że ma do dyspozycji profesjonalny sprzęt, a robi zdjęcia zabawkami. Ale on twierdził, że dzięki temu nie musi taszczyć na szczyt dodatkowych ciężarów – mówi Lisowski. Prawdopodobnie właśnie tym aparatem zrobił jedno z ostatnich zdjęć, które zamieścił na swoim profilu w mediach społecznościowych. Widać na nim amerykański znak zakazu ,,Dead End’’ na tle Mountain Hood.
Kiedy Kinasiewicz nie pojawił się wieczorem w pokoju, jego współlokator zgłosił zaginięcie. Rozpoczęła się akcja poszukiwawcza. Ratownicy z pokładu śmigłowca namierzyli położenie telefonu chorążego. Tak znaleźli jego ciało. – Wiadomość o śmierci Sebastiana bardzo nas zaskoczyła. Nie wierzyliśmy, wydawało nam się, że tak na prawdę to się nie wydarzyło i że on do nas wróci – mówi Jaszczuk. – Minęły już trzy lata, a ja cały czas łapię się na tym, że mam ochotę do niego zadzwonić – dodaje Lewtak. – Bo my nie tylko razem służyliśmy, byliśmy po prostu przyjaciółmi – dodaje.
We wrześniu 2013 roku do USA wyjechali specjalsi z Wydziału Szkolenia Wysokogórskiego Dowództwa Wojsk Specjalnych oraz ratownicy TOPR-u. Próbowano dotrzeć do Sebastiana tą samą drogą, którą on podążał na szczyt. Akcję prowadzono także z powietrza, wykorzystano śmigłowiec i awionetkę, jednak za każdym razem spadające kamienie i głazy zmuszały ratowników do odwrotu. – Ciało Sebastiana leży w głębokim żlebie. Liczyliśmy na to, że kiedy zmieni się pogoda to śnieg i minusowe temperatury zawiążą skały i lawiny ustąpią. To się jednak nie wydarzyło – mówi oficer Wojsk Specjalnych.
Mimo zaangażowania polskich i amerykańskich specjalistów od ratownictwa wysokogórskiego, ciała do tej pory nie udało się wydostać. Zgodnie z wolą rodziny zmarłego żołnierza, kolejne próby nie będą już podejmowane. – Bliscy uznali, że skoro Sebastian tak kochał góry, to niech już w nich pozostanie – mówi żołnierz.
autor zdjęć: chor. Waldemar Młynarczyk/Combat Camera, Piotr Lisowski
komentarze