moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

„Vigorous Warrior” z polskimi medykami

Rannych przybywało z każdym dniem walk. Pod opiekę medyków trafiali najczęściej pacjenci z postrzałami klatki piersiowej lub po amputacjach rąk i nóg. Pomocy udzielali im wykwalifikowani żołnierze z różnych krajów NATO, także z polskiej Powietrznej Jednostki Ewakuacji Medycznej oraz Zespołu Ewakuacji Medycznej. „Vigorous Warrior 2019” – największe manewry medyczne Sojuszu – odbyły się w Rumunii.

Jedno z państw NATO zostało zaatakowane. Zgodnie z artykułem 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, który mówi o kolektywnej obronie, państwa Sojuszu ruszyły mu na pomoc. Doszło do pierwszych starć, rannych zostało wielu żołnierzy. Poszkodowanym pomagali wojskowi i cywilni medycy oraz lekarze. Zajmowali się także transportem rannych do odpowiednich punktów medycznych lub szpitali polowych. Tak wyglądał scenariusz największych w historii NATO ćwiczeń medycznych „Vigorous Warrior 2019”. W dwutygodniowym szkoleniu (od 1 do 15 kwietnia) wzięło udział ponad 2500 żołnierzy z 39 państw Sojuszu i krajów partnerskich, m.in. z USA, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemiec, Francji, Kanady, Włoch, Bułgarii, Polski oraz Ukrainy. Na poligonie niedaleko miejscowości Cincu w Rumunii, gdzie odbywały się manewry, działały w sumie 54 jednostki medyczne. Wśród nich Powietrzna Jednostka Ewakuacji Medycznej z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. – To był nasz debiut na „Vigorous Warrior” – mówi kpt. Łukasz Pazdur, dowódca polskiego komponentu, pilot śmigłowca Mi-17. Nieco dalej od załogi śmigłowca, na lotnisku w bazie Campia Turzii stacjonował Zespół Ewakuacji Medycznej z 8 Bazy Lotnictwa Transportowego w Balicach. Lekarz, pielęgniarka i trzech ratowników byli w każdej chwili gotowi do transportu ciężko rannych.

 

Pod wirnikiem

Natowskie ćwiczenia zostały zorganizowane z ogromnym rozmachem. W wyniku walk codziennie pojawiało się około 200 nowych „ofiar” konfliktu zbrojnego. – Naszym zadaniem była ewakuacja części z nich z jednego szpitala do drugiego – wyjaśnia kpt. Pazdur. Szpitale różniły się głównie wyposażeniem. Jeśli stan rannego wymagał skomplikowanej operacji, a w danym szpitalu nie można jej było przeprowadzić, np. ze względu na brak odpowiedniego sprzętu, musiał on być transportowany dalej. – Dyżurowaliśmy codziennie po 12 godzin. Kiedy dostawaliśmy sygnał o tym, że mamy kogoś przetransportować, musieliśmy być gotowi niemal natychmiast. W ratownictwie bardzo liczy się czas – wyjaśnia pilot. Poza nim na pokładzie śmigłowca Mi-17 było dwóch lekarzy oraz medyk. Często zdarzało się, że opiekowali się jednocześnie aż sześcioma pacjentami. – Pełny pokład, więcej zabrać nie możemy – zaznacza kpt. Pazdur. – Ekipa ratownicza musi być naprawdę zgrana i sprawna, żeby w czasie lotu zająć się taką liczbą rannych – mówi pilot.

Zanim jednak pacjenci znajdą się pod opieką zespołu ewakuacji, medycy i lekarze muszą otrzymać od kolegów ze szpitala pełne informacje o stanie zdrowia rannych. To niezbędne wskazówki, by wiedzieli, jakie podać im leki, czy założyć opatrunki itd. Wszystko dzieje się bardzo szybko, w tym czasie pacjenci są przygotowywani do transportu. Kiedy wszyscy znajdują się już na pokładzie, śmigłowiec wzbija się w powietrze. Loty między szpitalami trwały od kilkunastu do kilkudziesięciu minut.

– Informacja o stanie pacjenta jest ważna również dla pilota – wyjaśnia kapitan. Musi on bowiem w miarę możliwości dostosować lot do stanu zdrowia pasażera. Jeśli pacjent ma urazy głowy czy otwarte rany, nie można lecieć zbyt wysoko ani zbyt szybko, tak by lot miał jak najmniejszy wpływ na ciśnienie krwi. Pilot ogranicza również gwałtowne manewry do minimum. Jednocześnie trzeba jednak pamiętać, że ewakuacja odbywa się w przestrzeni powietrznej kraju objętego konfliktem zbrojnym. Organizatorzy manewrów utrudniali więc żołnierzom zadanie, np. symulując ostrzał śmigłowca z rannym na pokładzie. Wówczas nie da się już uniknąć manewrowania. Kapitan Pazdur dodaje, że jedną z trudniejszych rzeczy w ewakuacji jest precyzyjne lądowanie przy szpitalu. – Ponieważ szpitali wyposażonych w różny sprzęt było na terenie poligonu dość dużo, korzystaliśmy również z pomocy JTAC-a, który podawał nam informacje, gdzie dokładnie mamy lądować – mówi pilot.

Dla polskich pilotów z Powietrznej Jednostki Ewakuacji Medycznej ćwiczenia były jednocześnie sprawdzianem przed certyfikacją do dyżuru w Grupie Bojowej Unii Europejskiej. Polacy obejmą go w drugiej połowie tego roku. – Kontrolujące nas osoby sprawdzały dosłownie wszystko, począwszy od dokumentacji medycznej, skończywszy na pracy zespołu na pokładzie śmigłowca. Przyglądali się między innymi temu czy znamy procedury i czy ich przestrzegamy – przyznaje kpt. Pazdur. Polacy przeszli ten sprawdzian pozytywnie, ale przed nimi jeszcze sama certyfikacja. – Odbędzie się wkrótce w Czechach, na pewno będzie bardzo szczegółowa. To ostateczny sprawdzian wyszkolenia przed dyżurem – podkreśla oficer.

Latająca karetka

Po raz drugi w manewrach medycznych NATO uczestniczył balicki Zespół Ewakuacji Medycznej. Jest to jedyny w polskiej armii pododdział, który prowadzi ewakuację taktyczną i strategiczną drogą powietrzną. W dużym skrócie oznacza to, że pacjenci, których nie można leczyć za granicą np. w rejonie działań wojennych, przywozi się do kraju na pokładzie wojskowej Casy C-295M.

Do Rumunii lotnicy z Balic polecieli jednym samolotem transportowym C-295. Poza załogą (dwóch pilotów, technik pokładowy, technik załadunku) oraz obsługą naziemną w manewrach wzięło udział trzech ratowników medycznych, pielęgniarka anestezjologiczna i anestezjolog. Medycy przyznają, że wszystko działo się w ścisłym reżimie czasowym. Podczas prowadzonych dotąd ewakuacji na podjęcie działań mieli zwykle dobę, a na pewno nie mniej niż sześć godzin. Tyle czasu wystarczyło, by zebrać informacje na temat pacjenta i przygotować odpowiednio sprzęt. Podczas ćwiczeń o stanie poszkodowanego dowiadywali się najczęściej w ostatniej chwili. Wyposażeni m.in. w defibrylator i respirator, leki oraz materiały opatrunkowe, czyli zestawy do opieki nad pacjentem w stanie krytycznym, musieli być gotowi na wszystko. – Poprzeczkę ustawiono bardzo wysoko – mówi por. Marzena Dudaryk, ratownik medyczny ZEM. – Chodziło o to, by ćwiczenia były jak najbardziej zbliżone do działań realnych. Gdy trzeba było ewakuować pacjenta do szpitala w Ramstein, to wykonaliśmy kilkugodzinny lot z osobą, która wcieliła się w rolę ciężko rannego – opowiada oficer.

Wśród wyzwań, z jakim musiał się zmierzyć ZEM, była ewakuacja pacjenta chorego na niezidentyfikowaną chorobę zakaźną. Aby chory nie zagrażał lotnikom, medykom i innym pasażerom samolotu, musiał być transportowany w specjalnym izolatorze tzw. biobagu. – Opieka nad takim poszkodowanym jest trudniejsza. Cała załoga musiała założyć kombinezony i maski, a chory leciał w komorze, której nie można było otworzyć – opowiada por. Dudaryk. Tego pacjenta przetransportowano na Węgry, gdzie chorego przejęli lokalni medycy.

– To było ciekawe zadanie, ale wcale nie najtrudniejsze. Szczególnej uwagi wymagał bowiem transport medyczny pacjentów w stanie krytycznym. Takich żołnierzy w czasie trzygodzinnego lotu wieźliśmy na przykład do Niemiec – dodaje ratowniczka.

Polaków na pokładzie wspierali Bułgarzy: lekarz i pielęgniarka anestezjologiczna. A w czasie wykonywanych zadań pracę zespołu obserwowała lekarka ze Szwecji, która nie tylko oceniała medyków przy pracy, ale także celowo komplikowała ich misje. – Szwedka robiła wszystko, by ewakuacja rannych nie była prosta. W czasie lotu informowała nas na przykład, że stan pacjenta nagle pogarsza się i sprawdzała, jak sobie poradzimy z taką sytuacją – opisuje por. Dudaryk. Zastępca szefa ZEM, kpt. lek. Marcin Kunicki przyznaje, że w czasie lotu zgodnie ze scenariuszem narzuconym przez koordynatorkę, medycy musieli radzić sobie np. z zatrzymaniem krążenia i długą reanimacją. – Według mnie z ponad 20 pacjentów, którymi opiekowaliśmy się w czasie ćwiczeń, najtrudniejszy był przypadek poszkodowanego z urazem głowy. Musieliśmy przewieźć go do Niemiec. Mieliśmy także pacjenta po zawale, którego trzeba było przygotować odpowiednio do lotu – opowiada anestezjolog.

Medycy wyjaśniają, że poza umiejętnościami specjalistycznymi sprawdzane były np. obowiązujące w różnych krajach procedury opieki nad poszkodowanym. – Dzięki takiemu ćwiczeniu mogliśmy sami sprawdzić swoje umiejętności i zobaczyć, według jakich zasad organizowany jest transport medyczny w innych krajach, jak przebiega przekazywanie pacjentów – podsumowuje lek. Marcin Kunicki, anestezjolog ZEM.

Magdalena Kowalska-Sendek , Ewa Korsak

autor zdjęć: kpt. Marcin Kunicki, NATO Centre of Excellence for Military Medicine

dodaj komentarz

komentarze


W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
 
Trzynaścioro żołnierzy kandyduje do miana sportowca roku
Szef MON-u na obradach w Berlinie
Olympus in Paris
Od legionisty do oficera wywiadu
Pożegnanie z Żaganiem
Medycyna w wersji specjalnej
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
Fundusze na obronność będą dalej rosły
Aplikuj na kurs oficerski
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Rekordowa obsada maratonu z plecakami
Norwegowie na straży polskiego nieba
Trzy medale żołnierzy w pucharach świata
Karta dla rodzin wojskowych
Nowe Raki w szczecińskiej brygadzie
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Zmiana warty w PKW Liban
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Transformacja dla zwycięstwa
Setki cystern dla armii
Wybiła godzina zemsty
Transformacja wymogiem XXI wieku
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Olimp w Paryżu
Bój o cyberbezpieczeństwo
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
„Jaguar” grasuje w Drawsku
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
„Szpej”, czyli najważniejszy jest żołnierz
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
„Siły specjalne” dały mi siłę!
Wielkie inwestycje w krakowskim szpitalu wojskowym
Więcej pieniędzy za służbę podczas kryzysu
Czworonożny żandarm w Paryżu
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Co słychać pod wodą?
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Zyskać przewagę w powietrzu
Right Equipment for Right Time
Ostre słowa, mocne ciosy
Wzmacnianie granicy w toku
Święto podchorążych
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Jesień przeciwlotników
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Nasza broń ojczysta na wyjątkowej ekspozycji
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Jaka przyszłość artylerii?
O amunicji w Bratysławie
Polskie „JAG” już działa
Operacja „Feniks”. Żołnierze wzmocnili most w Młynowcu zniszczony w trakcie powodzi
Terytorialsi zobaczą więcej
„Szczury Tobruku” atakują

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO